Ważny dzień dla Polski i jej sił zbrojnych został zakłócony przez skandaliczne zachowanie tłumu? Nic bardziej mylnego. To, co wydarzyło się na Placu Piłsudskiego, było donośnym głosem Polaków, którzy mają dość polityki obecnego rządu. Podczas gdy nowy prezydent Karol Nawrocki składał obietnice wzmocnienia armii, wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz musiał zmierzyć się z prawdą o społecznych nastrojach.
W środę odbyła się jedna z najważniejszych uroczystości państwowych. Po złożeniu przysięgi przed Zgromadzeniem Narodowym, nowo wybrany prezydent RP Karol Nawrocki, zgodnie z tradycją, przejął zwierzchnictwo nad Siłami Zbrojnymi. Jego przemówienie na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego było pełne ważnych deklaracji – zapowiedział, że będzie aktywnym zwierzchnikiem armii i powoła w ramach BBN specjalny departament ds. technologii przełomowych. To jasny sygnał, że Polska pod jego przywództwem ma stawiać na siłę i nowoczesność.
„Do Berlina!” – gorzkie powitanie dla szefa MON
Niestety, podniosłą atmosferę święta zakłóciło wystąpienie przedstawiciela rządu Donalda Tuska. Gdy na mównicę wszedł wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz, zgromadzeni na placu Polacy nie pozostawili na nim suchej nitki. Zamiast oklasków, ministra przywitały okrzyki „zejdź ze sceny!” oraz niezwykle wymowne „do Berlina!”.
Szef MON próbował ratować sytuację, mówiąc o potrzebie współpracy dla bezpieczeństwa ojczyzny. – Bez współpracy nie ma budowy bezpieczeństwa, nienawistny krzyk osłabia je, niszczy wspólnotę – przekonywał. Jednak jego słowa, w kontekście działań rządu uderzających w polską suwerenność, dla wielu patriotów brzmiały pusto. Było to nic innego, jak zaklinanie rzeczywistości w chwili, gdy naród głośno wyrażał swój sprzeciw.
„Konsekwencje kolaboracji z Tuskiem”. Politycy nie mają wątpliwości
Incydent ten nie jest przypadkiem, a logiczną konsekwencją działań obecnej koalicji rządzącej. Dosadnie podsumował to poseł Prawa i Sprawiedliwości Sebastian Łukaszewicz, który nie miał wątpliwości co do przyczyn upokorzenia ministra.
„Wicepremier @KosiniakKamysz właśnie przeżywa największe upokorzenie w życiu. Jaki to musi być wstyd, gdy jako minister obrony narodowej stajesz przed Wojskiem Polskim… i jesteś wygwizdany przez własny naród. Takie są konsekwencje kolaboracji z Tuskiem” – napisał na platformie X.
Trudno o celniejszy komentarz. Wydarzenia z Placu Piłsudskiego to nie tylko wstyd dla samego ministra, ale przede wszystkim potężny sygnał ostrzegawczy dla całej koalicji 13 grudnia. Polacy pokazali, że nie będą biernie przyglądać się polityce, którą uznają za szkodliwą dla kraju. W tak ważnym dniu, w tak symbolicznym miejscu, głos narodu wybrzmiał z całą mocą.
Byłam na Placu Piłsudskiego wśród osób, które uczestniczyły przez cały dzień w uroczystościach objęcia władzy przez Prezydenta Karola Nawrockiego. Rzeczywiście skandowaliśmy podczas wystąpienia szefa MON różne hasła i nie były to wyzwiska a konkretne krótkie teksty oraz głośne buczenia. Nie chcieliśmy słuchać wystąpienia człowieka, który niszczy polską suwerenność. Słychać też było na okrągło gwizdy i wuwuzele. Stałam dość daleko od miejsca uroczystości. To, co można zarzucić organizatorom uroczystości, to słabe nagłośnienie. Może specjalnie? Może nie? Szef MON ani słowem nie odezwał się na temat Ruchu Obrony Granic i problemów na granicy z Niemcami.