Węgierska armia i służby specjalne badają okoliczności zuchwałej kradzieży, do której doszło w bazie lotniczej w Kecskemet. Łupem złodziei padły zaawansowane komponenty radarowe z wycofanych z użytku myśliwców MiG-29. Incydent rodzi poważne pytania o stan zabezpieczeń w kluczowej infrastrukturze wojskowej kraju członkowskiego NATO.
Jak donosi rumuński serwis Defense Romania, sprawcy działali z niezwykłą precyzją. Po sforsowaniu ogrodzenia bazy, wjechali pojazdem bezpośrednio do strefy hangarów, gdzie przechowywano wycofane ze służby samoloty MiG-29. Ich celem były kluczowe elementy systemów radarowych, znajdujące się w dziobach maszyn.
Celowość i dokładność działania złodziei sugerują, że nie był to przypadkowy akt wandalizmu. Sprawcy doskonale wiedzieli, czego szukają i jak cenne są skradzione komponenty. Technologia ta wciąż jest pożądana przez państwa, które nadal eksploatują myśliwce MiG-29, co może wskazywać na profesjonalne przygotowanie operacji.
Oficjalna reakcja i tajemnica śledztwa
Węgierskie Ministerstwo Obrony oraz policja potwierdziły fakt włamania, jednak odmawiają podania jakichkolwiek szczegółów. W oficjalnym komunikacie poinformowano jedynie, że wszystkie informacje na temat zdarzenia zostały objęte tajemnicą śledztwa.
W reakcji na kompromitujący incydent, minister obrony Węgier natychmiast zarządził wszczęcie wewnętrznego dochodzenia. Ma ono na celu nie tylko ustalenie okoliczności kradzieży i odnalezienie sprawców, ale także zidentyfikowanie luk w systemie ochrony bazy i wdrożenie skuteczniejszych środków bezpieczeństwa na przyszłość.
Historia myśliwców i rosyjska blokada
Węgierska flota 28 myśliwców MiG-29 trafiła do tego kraju w 1993 roku w ramach umowy rozliczeniowej z Rosją za wycofanie wojsk radzieckich. Samoloty zostały ostatecznie wycofane ze służby w 2010 roku, kiedy zastąpiły je szwedzkie myśliwce JAS-39 Gripen.
Od tamtej pory maszyny były przechowywane w bazie w Kecskemet, oczekując na potencjalnego nabywcę. Próby sprzedaży samolotów zakończyły się jednak niepowodzeniem, ponieważ transakcja wymagała zgody rosyjskiego producenta, której nie udało się uzyskać. Skradzione części przez lata pozostawały więc w słabo zabezpieczonych, nieużywanych maszynach.